wtorek, 2 września 2014

Kiedy nadchodzi oświecenie. Krótki wpis o tym, że czasem nie tak łatwo jest dojść do najprostszych wniosków.

Dzisiaj będzie wpis krótki, ale man nadzieję, że ciekawy i inspirujący. Jak już wspominałam wielokrotnie na blogu, mam zaoszczędzoną pewną kwotę pieniędzy, która notabene za chwile zostanie zamieniona na nasze pierwsze M (ale na razie jeszcze cicho sza o tym ). Całe oszczędności obecnie trzymam na lokatach, co wynika z mojej awersji do ryzyka, a raczej braku wystarczającej wiedzy, aby inne formy inwestowania były w ramach akceptowalnego poziomu ryzyka. Z uwagi na te oszczędności ciągle sprawdzam najkorzystniejsze oferty lokat, aby jak najwięcej zarobić na odsetkach. I tak to wszystko działa od kilku lat. Niedawno jednak uświadomiłam sobie beznadziejność takiej sytuacji i takiego działania. Dotarło do mnie, że marnuję czas na szukanie ofert dla marnych paru groszy więcej zarobionych na odsetkach, a na co dzień przez palce przelatują mi dużo większe kwoty.

Geneza sytuacji: Niestety z uwagi na permanentny brak czasu, nie jestem w stanie odpowiednio kontrolować moich zapasów produktów, które staram się nabywać jedynie w promocyjnych cenach. Z tego powodu po ostatnich zakupach wzbogaciłam się o kolejny płyn do płukania prania. Niby rzecz banalna i bez znaczenia. Wydatek 8 złotych, to jeszcze nie tragedia. Jednak w momencie, kiedy odniosłam płyn do pralni stwierdziłam, że mam już zakupione 4 płyny w zapasie. Więc po co mi kolejny? Po co pozbyłam się pieniędzy, które mogły spokojnie pozostać na moim  koncie? Na to pytanie nie znalazłam jeszcze dobrej odpowiedzi - poza taką, że z głupoty.

Po tym doświadczeniu zaczęłam analizować moje zakupy ogółem. Od dawna wiem, że kupujemy za dużo żywności, której potem nie jesteśmy w stanie zjeść. Często na zakupach (zapewne na głodniaka) podejmujemy decyzje pod wpływem chwili i pewnej zachcianki, która mija nam wraz z powrotem do domu. I tak zakupiony produkt, któremu nie mogliśmy się oprzeć w sklepie, przeleży następnie odpowiednio długi czas w naszych szafkach, żeby zakończyć swój żywot w koszu na śmieci.

Kiedyś nawet sporządziłam zestawienie marnowanej żywności, ale chyba nigdy nie odważę się nim "pochwalić" przed światem. Wstyd mi, po prostu. Tyle rzeczy się zmarnowało, tylko z winy jednej rodziny. Aż strach pomyśleć jaka ilość tworzy się w skali kraju, czy świata. A przecież jest tyle głodu na świecie...

Od momentu stwierdzenia powyższego znacznie ograniczyliśmy zakupy spożywcze. Nie ulegamy już pokusom chwili. Jeśli czasem zdarzy się nam kupić coś spoza listy zakupów, to mamy zasadę, że zjadamy to od razu, aby uniknąć marnowania. I ta zasada się sprawdza. Poza tym nie kupujemy więcej niż jeden taki produkt na dane zakupy. Ale ta zasada, to był dopiero wstęp do walki, która nadal trwa.

Kilka dni temu myśląc właśnie o lokatach i zyskach jakie one dają - a także pod wpływem nowej lektury, o której zapewne niedługo doniosę - uświadomiłam sobie jeszcze coś innego. Ukażę to na przykładzie serka wiejskiego namiętnie przez nas kupowanego i lubianego, którego chyba zmarnowaliśmy najwięcej. Jeden kubeczek to koszt 1,99 zł. I tu pewnie znowu pojawią się głosy: "I co, cała afera o 2 złote!?" Już tłumaczę...

Z tych 2 złotych przez ostatnie 2 lata zrobiło się na pewno kilkadziesiąt złotych, o ile nie kilkaset. Ale nawet nie ta skala jest najważniejsza. Dla mnie najbardziej szokujące było uświadomienie sobie, że aby dziennie zarobić na lokacie te 2 zł muszę posiadać kapitał w wysokości ok. 20 000 zł. I teraz pytanie - czy łatwiej zgromadzić 20 000 zł, po to by móc codziennie kupić taki serek z uzyskanych odsetek, czy może łatwiej nie kupować serka na zapas i go nie marnować? Wychodzi na to samo, ale wysiłek nieporównywalny.

Mam wrażenie, że czasem nie dostrzegamy na co dzień takich rzeczy. W biegu, pomiędzy jednym obowiązkiem a drugim, podejmujemy decyzje na pozór nieistotne z punktu widzenie finansowego, a które już po krótkiej analizie wydają nam się bezsensowne. Przecież naprawdę niewiele trzeba, aby dojść do wniosków jak powyższe. Trzeba tylko na chwilę się zatrzymać i pomyśleć. Wpis jest mocny, język mojej wypowiedzi może czasem zbyt dobitny, ale wynika to z mojej złości na samą siebie. Mam nadzieję, ze ta złość przerodzi się w nowe, lepsze nawyki i decyzje.

Ciekawa jestem czy ktoś z Was ma podobne doświadczenia, którymi chętnie by się podzielił w komentarzu. Może dzięki temu ja i inne czytające osoby również coś sobie uświadomią. Zachęcam do aktywności i samych dobrych decyzji Wam życzę!